Marzenia się spełniają
Janusz Kołodziej, mimo że ma dopiero 30 lat, jest najbardziej utytułowanym wychowaniem w historii Unii Tarnów. Wielka sportowa ambicja, wola walki oraz nieustająca praca nad sobą pozwoliły mu stać się jednym z najlepszych zawodników na świecie. Droga do osiągnięcia tego celu nie była jednak prosta.


W ponad 1,5 godzinnej rozmowie wychowanek Jaskółek opowiedział między innymi o przygotowaniach do bieżącego sezonu, początkach kariery, swojej drodze na szczyt oraz o swoich pasjach i planach na przyszłość.

Sezon żużlowy rozpocznie się już niebawem. Tęsknisz za jazdą?
- Oczywiście, że tak. Pół roku bez motocykla to bardzo długo i ciężko jest mi wytrzymać ten czas. Dla mnie to dobry znak, ponieważ pod koniec sezonu czułem, że jest tego już bardzo dużo i wręcz chciałem, żeby ta zima nadeszła. Natomiast teraz jeśli tylko są w miarę dobre warunki, to mogę odpalić jakiś sprzęt i pojeździć. Oczywiście to nie jest sprzęt żużlowy, ale głównie quady i to też jest forma treningu.

Bardziej tęsknisz za samą jazdą czy za rywalizacją?
- Generalnie za tym za i tym. Wiadomo, że dobrze jest się zmęczyć jeśli chodzi o organizm, ale dobrze jest też porywalizować, bo można poczuć dreszczyk adrenaliny.

Jak wyglądają Twoje treningi pod względem przygotowania fizycznego?
- W tym roku zacząłem przygotowania wcześniej, bo już od listopada. Zawsze zaczynałem takie treningi w grudniu, czasem w styczniu. Tym razem jednak chciałem podciągnąć się po urazach jakich nabawiłem się wcześniej. Chciałem zobaczyć czy to przeszkadza. Na szczęście okazało się, że dużo takich ćwiczeń korekcyjnych pomogło w tym, aby te kwestie wyprostować. Po tych wszystkich urazach organizm zaczyna odmawiać posłuszeństwa i właśnie te ćwiczenia pomagają niwelować skutki tych kontuzji. Wiadomo, że jak są jakieś większe przerwy typu Święta, to ja też odpoczywam, żeby się nie zajechać, ale dbam o to, żeby codziennie coś robić.

Ile osób pracuje na Twoją formę?
- Na chwilę obecną tych osób jest bardzo dużo. Podstawową osobą jest menager, który dba o to, żeby ten sezon jak najlepiej zaplanować. Już w zimie pomaga mi w opracowaniu pewnych strategii, w rozmowach ze sponsorami i z klubem, w tym na czym będziemy jeździć, generalnie – jak to wszystko ma wyglądać. Później są mechanicy, którzy cały czas dbają o to, żeby ten sprzęt był jak najlepszej jakości. Jeśli są jakieś nowinki techniczne, które możemy przetestować to właśnie teraz to robimy, żeby później pojeździć i szybko stwierdzić czy to będzie dobre czy nie. Współpracuję także z psychologiem. Nie spotykamy się codziennie, ale jest to kilka spotkań w miesiącu. Cały czas myślimy nad tym co można poprawić. Analizujemy miniony czas, a także jeszcze wcześniejsze lata. Patrzymy na moje aspekty psychiczne, fizyczne i staramy się wyciągnąć ze mnie co tylko się da.

Czy poruszacie np. kwestie upadków, jak się po nich pozbierać, tak żeby po powrocie na tor nie myśleć o tym, a skupić się w 100% na rywalizacji?
- Takich kwestii tak naprawdę nie poruszamy, ponieważ dopiero przy kontuzji wychodzi czy jest się prawdziwym zawodnikiem czy nie. Zawsze się mówi, że zawodnik po upadku, o ile oczywiście jest w stanie, powinien się otrzepać i jechać dalej. Ja z tym nie mam problemu. Dopiero gdyby się taki problem pojawił, to wtedy trzeba byłoby nad tym popracować. Kiedy pojawia się kontuzja to wspólnie z lekarzami dyskutujemy czy startować czy nie. Z jednej strony wiadomo, że klub mnie potrzebuje, ale z drugiej można pogłębić uraz i skreślić pół sezonu albo nawet cały.

W dzisiejszych czasach zarówno wśród sportowców jak i ludzi uprawiających sport amatorsko popularne są różnego rodzaju diety…
- Ja również mam swoją dietę. Dawniej myślałem, że to jest totalnie niepotrzebne, dziś natomiast nie potrafię bez tego funkcjonować. Nauczyłem się swojego organizmu i wiem, że wszystko musi być poukładane, tak żeby nie obudzić się rano i nie narzekać, że coś jest nie tak. Trzeba na bieżąco tego pilnować. Są także trenerzy od treningów zimowych oraz rehabilitanci. To są bardzo ważne osoby, bo czasami nawet podczas treningu coś przeskoczy, pojawi się jakiś uraz i normalnie trzeba byłoby te ćwiczenia zawiesić, a rehabilitant bardzo szybko doprowadza do tego, że można zaraz ćwiczyć. Miałem nawet niedawno taką sytuację, że podczas treningu nabawiłem się drobnego urazu i pojawił się ból. I oni bardzo szybko mi pomogli. Po tygodniu było już wszystko OK. Podobnie Ernest Koza, który zakończył sezon z bólem barku. Po krótkiej rehabilitacji mógł od nowa trenować z pełnym obciążeniem.

Widzę tu u Ciebie w warsztacie ogrom sprzętu. Wiadomo, że jest to bardzo istotna sprawa. Opowiedz trochę o swoim sprzęcie. Iloma nowymi silnikami będziesz dysponował w nowym sezonie?
- Generalnie całkiem nowych silników będę miał trzy. Ogólnie staram się z tym nie przesadzać. Można się bardzo pogubić jeśli źle zbilansuje się wydatki, bo ich tak naprawdę jest mnóstwo. Trzeba bardzo uważać, żeby nie poczynić złych inwestycji. Zaczyna się sezon i czasami są pewne opóźnienia z przelewami i nagle może pojawić się problem, dlatego wszystko trzeba bardzo przemyśleć. Tak jak mówiłem, na przyszły rok będziemy mieć trzy nowe silniki, ale i to się może zmienić, bo może pojawić się jakiś nowy pomysł. Natomiast te silniki, które mamy z zeszłego sezonu są w bardzo dobrej kondycji i ogólnie patrząc będzie ich naprawdę sporo. Tak naprawdę to można by otworzyć szkółkę żużlową z tymi silnikami czy nawet wyposażyć drużynę. Niektóre z nich nie pozwalają może na skuteczne ściganie w najsilniejszych ligach, ale są właśnie odkładane pod kątem szkolenia młodzieży. Dbamy o ten sprzęt jak możemy, motocykle stoją w cieple. W zimie jest także sporo przemyśleń co można jeszcze w tym sprzęcie polepszyć. O wszystkim też nie mogę mówić, bo jest sporo rzeczy, które mi wpadły do głowy, testuję je i chciałbym, żeby zostały póki co dla mnie i dla moich mechaników. To jest kolejna rzecz, która mi się w żużlu bardzo podoba, że oprócz adrenaliny, rywalizacji, jest też ten sprzęt, który można sobie na wiele sposobów ustawiać, kombinować. Jestem też w pewnym sensie dumny z siebie, bo od samego początku kariery, gdzie się nie przelewało, stosowałem jakieś swoje proste rozwiązania, które są bardzo tanie, a skuteczne. To pozwoliło mi zaoszczędzić dużo pieniędzy, które mogłem wydać na silniki, remonty czy jakieś inwestycje w siebie i dziś mogę spokojnie korzystać nawet z tych droższych rozwiązań.

Są zawodnicy, którzy wręcz uwielbiają sami pracować przy sprzęcie, wprowadzać korekty, ale są też tacy, którzy nie angażują się zbytnio w pracę swoich mechaników. Jak uważasz, czy dobra znajomość sprzętu przez zawodnika i takie samodzielne modyfikowanie pomaga? Czy można byłoby by być równie skutecznym dostając gotowy motocykl i skupiając się na samej jeździe?
- Dokładnie, są różne sposoby patrzenia na te kwestie. Ja od zawsze starałem się zrozumieć wszystko w pracy sprzętu. Do dzisiaj jest tak, że wszystkie ustawienia, które są stosowane w motocyklu dyktuję ja. Mechanicy na moją komendę je zmieniają i wiedzą co mają robić. Uważam, że jest to mój duży atut, bo wiele rzeczy rozumiem. Jak wychodzi jakaś nowa część to ja muszą ją najpierw rozebrać, potem posiedzieć tyle czasu ile potrzebuję, aby dowiedzieć się jak to działa i dopiero wtedy składam to i mogę używać. Gdybym najpierw testował, a potem zastanawiał się jak to działa, to byłoby trochę bez sensu. Uważam, że to jest dobra droga, bo wystarczy popatrzeć na innych sportowców, z innych dyscyplin. Przeważnie są to wielcy mistrzowie. Oni sami konstruują swój sprzęt, samochody, motocykle. Niedawno wyszedł film „Wyścig” z Niki Laudą i to jest właśnie bardzo dobry przykład na to o czym mówię. Tam widać, że zawodnik, który wie co robi ma olbrzymią przewagę, może wyjechać na tor, poczuć motocykl. Wiadomo, że można iść w dwie strony z regulacją: w dobrą albo w złą. Zawodnik, który rozumie sprzęt przeważnie idzie w tą dobrą. Natomiast osoba, która jest w tym zagubiona długo błądzi i dokonuje zmian z lepszego na gorsze.

Czasami bywa tak, że zawodnik kupi kilkanaście silników i nie może ich dopasować, ale trafi w taki jeden, na którym wygrywa wszędzie. Czy jest to w ogóle osiągalne, żeby na takim jednym silniku przejeździć cały sezon?
- Jak najbardziej tak. Może nie w 100%, ale w zdecydowanej większości tak. Mówiło się tak o Chrisie Holderze, kiedy zdobywał tytuł Mistrza Świata. Ja też miałem taki sezon, to był rok 2011, że jeździłem tylko na jednym silniku. Wyniki były dość słabe, ale tylko ten jeden silnik odpowiednio pracował. Coś w tym jest, że zazwyczaj jeden silnik „siada”, a na żużlu jest ten problem, że ciężko jest taki silnik skopiować. To są proste silniki, ale chodzi o to, że kanały, które są w głowicach są tak trudne do skopiowania nawet przez maszyny, że można zrobić dwa takie same silniki, a one i tak będą inaczej działać. Dużo pomaga tutaj hamownia. W zimie jest taka sytuacja, że kiedy mamy jakieś nowe rozwiązania i chcemy je przetestować to dużo nam to pomaga. Jest to jednak jakieś 60-70% tego co możemy osiągnąć podczas testów na torze. To też pomaga w trakcie sezonu, kiedy trzeba coś sprawdzić na szybko, a nie ma czasu na wyjazd na tor. Czasami wydaje się, że dane rozwiązanie będzie rewelacyjne, a tu okazuje się, że to nie działa. Wtedy nie ma co nawet wkładać tego do motocykla, bo wiadomo, że pójdzie to w złym kierunku.

Czy dalej posiłkujesz się notatkami z torów?
- Tak, uważam, że jest to bardzo pomocne, a wręcz jest to taka podstawa. Ja mam dobrą pamięć, ale krótką. Czasami zaczyna się nowy sezon, a ja już nie pamiętam jak to było poustawiane jak kończyliśmy poprzedni. Dobrze sobie nawet przed pierwszym treningiem takie rzeczy przypomnieć i zobaczyć – a to było tak, a to tak. W trakcie sezonu trzeba rozplanować różne remonty i wtedy jest taki zeszyt też potrzebny, bo jedzie się na dany tor, na różne warunki pogodowe i wszystko jest rozpisane, a pamięć może być ulotna. To mogą być uwagi nie tylko pod kątem sprzętu, ale też fizyki czy psychiki zawodnika. Mogę napisać np. że był ciężki tor i brakło mi sił i potem wiem, że trzeba trochę więcej popracować, że jak trafię na taki tor to trzeba coś z tym zrobić, żeby było lepiej.

Wchodzą nowe tłumiki. Co prawda jeszcze nie są dostępne do testów (na dzień wywiadu), ale powiedz czego oczekujesz od nich pod kątem bezpieczeństwa? Czy te co były do tej pory były w ogóle niebezpieczne?
- Co prawda jeszcze nie jeździłem na tych nowych tłumikach, nawet ich nie widziałem, ale wydaje mi się, tak na zdrowy rozsądek, że wszystko będzie lepsze od tego co było. Z tymi dotychczasowymi sprawy się bardzo komplikują. Praktycznie każdy zawodnik może powiedzieć, że miał przez nie jakąś kontuzję. One się po prostu do żużla nie nadają i tyle. Ogromne problemy były też z remontami. Silniki strasznie się przegrzewały i wtedy ciężko jest tak to poukładać, żeby jeździć tylko na tych najlepszych, bo one po prostu nie wytrzymują i muszą jechać do remontu. Gdybyśmy jeszcze mieli tunera na miejscu, to pół biedy, ale dziś najczęściej korzysta się z tunerów zagranicznych i trzeba kilka dni poczekać, zadbać o logistykę i to jest spore utrudnienie.

Jak wygląda zatem kwestia żywotności takiego silnika?
- Dawniej żywotność silnika była o 100 albo nawet 200% większa. To, czego oczekuję po nowym tłumiku to, żeby ta jazda była inna, a będzie z pewnością o niebo inna, bardziej bezpieczna i żeby te remonty mogły być rzadziej robione. Wiadomo, że to są pieniądze, ale pomijając finanse, to na tych silnikach nie można nawet trenować, bo trzeba liczyć każdy wyjazd, każdy bieg, trening. Trzeba sobie tak wszystko obliczyć, żeby trenować na czymś innym, a potem zrobić jeden wyjazd na właściwym sprzęcie i najlepiej żeby już mieć tak ustawione, żeby być pewnym, że jest wszystko dobrze i to będzie jechać najlepiej. Wiadomo, że nie będzie to taki całkowity przelot jak dawniej, ale trzeba poczekać aż wejdzie regulamin FIM, wtedy będziemy testować, każdy to będzie robił.

A jeśli chodzi o dopasowanie… czy spodziewasz się, że ta obecna czołówka może mieć problemy z szybkim dopasowaniem, a wyskoczy nagle kilku zawodników, którzy byli do tej pory gdzieś w cieniu? Czy taka zmiana układu sił jest realna?
- Znając żużel doskonale wiem, że można się jednego dnia obudzić i okazuje się, że to co jechało już nie jedzie, a są nowe rozwiązania. Wszystko się może zmienić i wszystko jest możliwe, ale osobiście uważam, że jakichś wielkich zmian w układzie sił nie będzie.

Czy możesz zdradzić nazwiska tunerów, z którymi będziesz współpracował w sezonie 2015?
- Dalej będę współpracował z Janem Anderssonem. Z polskich tunerów będzie to Jacek Filip. Jeden silnik będę miał od Gerharda, który w razie potrzeby będę remontował. Plus oczywiście to co mi zostało.

Skład Unii Tarnów nieco się zmienił w porównaniu do poprzedniego sezonu. Jak Ty oceniasz ten skład zarówno pod względem sportowym jak i atmosfery, którą możecie stworzyć?
- Wielu zawodników wypowiadało się na ten temat, ale ja też to mogę potwierdzić, że atmosfera w Tarnowie w ostatnich sezonach była świetna. Moim zdaniem najważniejsze będzie to utrzymać. Wydaje mi się, że trzon drużyny został utrzymany, więc ta atmosfera nie powinna się popsuć. Po drugie wszyscy jesteśmy młodzi, więc będziemy walczyć na torze. Czasami są takie mecze, że bardzo się chce wygrać, a nic nie wychodzi. Różnie może być, trzeba brać wszystko pod uwagę. Uważam, że naszym dużym atutem będzie to, że każdy z chłopaków jest zawodnikiem bardzo walecznym. Do tej pory było też tak, że jeden drugiemu starał się pomóc, podciągnąć go w tych wynikach sportowych. Jeśli nadal będziemy tak działać, idąc za pewnym powiedzeniem „w kupie siła”, to wtedy stać nas będzie na wynik, który powinien w pełni zadowolić kibiców, kierownictwo klubu i sponsorów. Nie można jednak zapomnieć, że widowisko i to w jaki sposób to się odbywa jest również bardzo ważne.

Z pewnością taką największą niewiadomą będzie Artur Mroczka. Trzeba przyznać, że do tej pory miał trochę pecha ponieważ trafiał na kluby, które były niewypłacalne i przez to ciężko mu było rozwinąć skrzydła. Czy Twoim zdaniem tego zawodnika stać na solidne punktowanie w Ekstralidze?
- Jak najbardziej tak. Wszystko jest w jego rękach i to od niego zależy jak to wykorzysta. Jeśli tylko z klubem będzie się dobrze dogadywał, jeśli będą zachowane wszystkie warunki jakie sobie ustalił, to z pewnością da radę. Trzeba tylko chcieć jeździć, jak najlepiej jeździć, dla siebie, dla klubu, dla kibiców i wszystko powinno być dobrze.

Jak wspominasz rywalizację na torze z Arturem?
- Przeważnie była to trudna rywalizacja. Zapamiętałem go jako dobrego zawodnika. Przede wszystkim jest waleczny, jeździ z tak zwanym zębem. Mam nadzieję, że to wszystko przeniesie się także na ten sezon. U zawodnika ciężko, żeby tak nagle się wszystko zmieniło, także myślę, że będziemy mieć z niego pociechę. Nawet miniony sezon pokazał, że mimo problemów chciał jechać i nie załamywał się.

Jakie są Twoje główne cele indywidualne na ten sezon?
- Pomimo, że lata lecą i różne rzeczy się mówi, to ja cały czas staram się jeździć coraz lepiej, coraz więcej rozumieć. Poprzednie lata pokazały, że jeszcze nie byłem na odpowiednim poziomie. W tym roku bardzo chciałbym coś więcej zdziałać w Mistrzostwach Europy. Dużo się mówi, dużo się od siebie wymaga, ale czasem są różne okoliczności. Taką mam jednak nadzieję, że w tym roku uda mi się tam dobrze zaprezentować.

W tamtym roku poszło Ci całkiem dobrze. Zająłeś 5 miejsce w klasyfikacji generalnej będąc najlepszym z Polaków…
- Wynik był całkiem niezły, ale jestem świadomy tego, że miałem też sporo takich bezsensownych strat. W cyklu SEC jest bardzo fajna rywalizacja i w tym momencie to jest dla mnie to Grand Prix.

Czy to oznacza, że rezygnujesz z walki o awans do cyklu Grand Prix?
- Mistrzostwa Świata są dla mnie teraz na drugim planie. Nie mówię jednak nie. Zobaczymy jak to będzie. To jest też tak, że droga do tych zawodów jest długa. Można gdzieś mieć pecha, słabszy dzień i już traci się szansę. Bywa tak, że z powodzeniem objedzie się całe eliminacje, a na sam finał się nie trafi, albo trafi się tor, na którym się nigdy dobrze nie czułeś i jest problem. Oczywiście liga też jest podstawowym celem, ale indywidualnie tak jak mówiłem, numer jeden to Mistrzostwa Europy.

Od samego początku kariery pomagasz Ernestowi Kozie. Czy ta współpraca będzie nadal kontynuowana i jak ona wygląda?
- Ta współpraca zaczęła się od tego, że udało mi się namówić rodziców Ernesta, żeby dali mu szansę.

Trudno było ich namówić?
- Nie, wytłumaczyłem im, że to wcale nie jest takie niebezpieczne i po prostu się zgodzili, pozwolili Ernestowi spróbować. Trochę późno to zaczął, ale i tak fajnie, że może jeździć. Ernestowi pomagałem przede wszystkim sprzętowo jak tylko mogłem. Teraz jest już zawodowcem i od tego czasu jakby trochę mniej mu pomagam. To wzięło się też z tego, że mocno byłem zajęty swoją jazdą. W zimie też różnie bywa z tym czasem, ale jak tylko on na to pozwala to omawiamy różne sprawy. Mam nadzieję, że to przeniesie się na sezon, że będą luźne treningi i będziemy mogli popracować nad różnymi aspektami, dopasowaniem sprzętu.

Ostatnio ukończyłeś kurs na trenera żużlowego. Do czego Ci on potrzebny? Czy wiążesz jakąś przyszłość z pracą jako szkoleniowiec?
- Jak najbardziej. Tak powoli czuję, że chciałbym się sprawdzić także w tej roli. Myślę, że te przeżycia, to doświadczenie, które już zdobyłem podczas swojej kariery, mógłbym przekazywać młodym chłopakom. Wszyscy byśmy chcieli, żeby w Tarnowie pojawiła się zdolna młodzież. Ja wiem, że ona jest, że chłopaki chcą jeździć, dlatego też chciałbym przekazać kilka ważnych rzeczy. Jak to wszystko będzie wyglądało to wyjdzie z czasem, także zobaczymy. Ma to wszystko ruszyć w tym roku i mam nadzieję, że będę mógł szkolić młodzież dla Unii Tarnów.

W Tarnowie od jakiegoś czasu istnieje szkółka mini żużla UKS Jaskółki pod okiem Mirosława Cierniaka. Czym miałaby się różnić Twoja szkółka? Gdzie szkoliłbyś zawodników?
- Plany są takie, żeby treningi odbywały się na torze ESTA w Nowodworzu. Chciałbym zadbać o wszystkie aspekty, przede wszystkim o bezpieczeństwo. Podczas zajęć obecna będzie karetka. Ja ze swojej strony będę się starał jak najwięcej podpowiadać chłopakom. Chcę żeby to było bezpieczne, na spokojnie, bez nerwów i żeby dzieciaki jeździły faktycznie z powołania. Nie dla pokazania się czy dla pieniędzy, ale z własnego przekonania, bo to jest bardzo trudne. W telewizji to może fajnie wygląda, ale to naprawdę ciężki sport.

Jak ma wyglądać sam tor?
- Wszystko musi być robione po kolei. Najpierw chcę przygotować nawierzchnię. Potem ocenimy metraż, bo odnośnie tego też są pewne wymagania. Jeśli wszystko będzie jak trzeba, to wtedy pomyślimy nad bandą, tak żeby można było nawet organizować zawody. Ale to jeszcze nie przesądzone, bo jeśli chodzi o mini żużel, to czasem nawet lepiej, żeby dzieciak gdzieś tam wyjechał z tego toru, żeby się nic nie stało. Prędkość jest tu tak niewielka, że ryzyko jest bardzo małe. Ktoś się mnie nawet kiedyś zapytał co by było, gdyby taki dzieciak się zabił. Jest to w zasadzie przy tej prędkości niemożliwe. Ponadto, po to jest ten kurs, ten trener, żeby wszystko było przeprowadzone zgodnie z prawem i bezpiecznie.

Powiedz jeszcze o kwestiach sprzętu dla dzieci. Rodziców często nie stać, aby zapewnić swoim pociechom tak drogi sprzęt. Wielu z nich ma także obawy czy dziecku za miesiąc nie znudzi się jeżdżenie. Czy będą oni mogli liczyć na Twoją pomoc czy jednak będą musieli sami zadbać o park maszyn?
- Nad strategią tej szkółki cały czas myślimy. To jest cały czas w budowie, ale będziemy się starali wszystko zapewnić: motocykl, ubiór. Wiadomo, że od siebie też trzeba coś dołożyć, przynieść chociażby te skarpetki czy majtki (śmiech). Może zdarzyć się tak, że przygoda z żużlem skończy się po kilku czy nawet po jednym treningu. Dziecko stwierdzi, że to jednak nie to, więc po co to wszystko kupować. A tak to bez konieczności ponoszenia sporych kosztów będzie możliwość, żeby szybko ocenić czy to jest to co dziecko chce robić czy nie. I ostatnią ważną rzeczą będzie konieczność zrobienia wszystkich badań, żeby w ogóle zacząć treningi.

Chciałbym teraz poruszyć może trochę mniej przyjemny, ale chyba ważny temat. Ja pamiętam jak Ty zaczynałeś startować na żużlu. Zapamiętałem Cię jako skromnego, ale bardzo pracowitego i ambitnego zawodnika. Szybko pokazałeś co potrafisz na torze. Pojawiła się możliwość startów w Reading, potem w Rospiggarnie i ta kariera nabrała tempa i potoczyła się tak jak trzeba. Natomiast zauważyłem, że dziś nie wszyscy zawodnicy robią to we właściwej kolejności. Wielu najpierw dba o wszystko wokół, o swoje strony internetowe, fanpage, koszulki, czapeczki, duże busy i rozrywki, a nie inwestują najpierw w siebie. W efekcie można powiedzieć, że jeszcze nic nie pokazali na torze, a mają już to, na co kiedyś pracowało się wiele lat. Czy Ty zauważasz też taki problem?
- Tak i też mi się to nie podoba. Ja to robiłem całkowicie odwrotnie i wydaje mi się, że taki system jest bardziej sprawdzony i zdecydowanie bardziej skuteczny. Pamiętam, że pierwsze pieniądze, które zarobiłem były po 10 razy analizowane, filtrowane na co to wydać. Do dziś mam w domu taki atlas do ćwiczeń, który kupiłem sobie za te pierwsze pieniądze, żeby móc coś dodatkowo robić w domu. Ale to był na tyle przemyślany wydatek, że też nie mogło iść na to 100% sumy, musiałem też mieć na inne rzeczy. To wszystko było jednak planowane pod kątem mojego rozwoju. Byłem wtedy amatorem, więc klub zapewniał mi sprzęt, a ja sobie myślałem, co mogę jeszcze zrobić żeby być lepszym. Więc wymyśliłem sobie ten atlasik. Dziś ma on prawie 20 lat, a ja dalej na nim ćwiczę. Tak samo było z pierwszą crossówką. Kupiłem ją dopiero wtedy, kiedy było mnie stać na motory żużlowe, mimo że wielu zawodników już jeździło na crossie i mówiło, że jest to dobry sposób na przygotowanie. Ale ja nic nie robiłem na wariata albo z ryzykiem, że nie stać mnie, ale może się jakoś uda. Mogłem sobie pozwolić na takie rzeczy tylko jak sobie ekstra odłożyłem i wiedziałem, że mnie na to stać. Do dziś mi to zostało, że jak mam w planach jakąś większą inwestycję, to najpierw myślę, czy mnie będzie stać na życie, na żużel, na mechaników, na wszystko po kolei i dopiero jak mam pewność, że wszystko jest odpowiednio zabezpieczone, to inwestuję. Myślę, że to jest taka podstawa. Najpierw inwestujmy w siebie, starajmy się o tym cały czas myśleć, róbmy wszystko po kolei, a nie po to żeby komuś tam zaimponować. Najlepszym sposobem, żeby zaimponować jest właśnie ta dobra jazda. To jest to, co ludzie zapamiętają, za co będą nas szanować i podziwiać, a nieza całą tą otoczkę.

Czy dzisiaj trudniej jest załapać się młodym zawodnikom do lig zagranicznych? Nie chodzi nawet o najwyższe klasy rozgrywkowe, ale Allsvenskan czy Premier League. Wielu z nich nie ma szans załapać się nawet na jeden mecz Ekstraligi, a tam mogliby podnieść swoje umiejętności.
- Moim zdaniem to już tu na miejscu, w naszym systemie szkolenia jest coś nie tak. Ci chłopcy nie mogą się stąd wybić, nie mogą pokazać się z dobrej strony. To widać gołym okiem. Nie trzeba patrzeć na wyniki, wystarczy spojrzeć na styl, na technikę, żeby dużo powiedzieć. Gdzieś tkwi błąd i to nawet nie jest błąd tych chłopaków. Musimy to szybko znaleźć i wyeliminować, tak żeby mogli najpierw się nam tutaj pokazać, a wtedy otworzy się droga, żeby pojechać na innych torach. Oni się tu powinni szlifować, a tymczasem często nie ma co szlifować. Oni wyjeżdżają na tor i nie wiadomo czy za chwilę się wywrócą i połamią czy zrobią sobie inną krzywdę.

Czyli nie można mówić, że największym problemem jest to, że kluby oszczędzają i nie zapewniają młodzieżowcom dobrego sprzętu?
- Nie, moim zdaniem to nie jest najważniejsze. Pamiętam jak ja trafiłem po raz pierwszy do sponsora, który zapewnił mi sprzęt i warsztat. Wtedy Sławek Tronina powiedział mi, że pół motocykla to ja miałem przywiązane na sznurku. Tak się jeździło, mi to nie przeszkadzało, a wręcz uważałem, że wszystko jest w porządku. Więc nie uważam, żeby to był duży problem. Na początku potrzebujemy samego motocykla, żeby się z nim zżyć, żeby go poczuć. Najpierw trzeba się nauczyć jeździć na „trupie”, żeby potem móc jeździć na porządnym sprzęcie.

Byłeś znakomitym juniorem, z wieloma osiągnięciami. Masz już wiele sukcesów również w dorosłym żużlu. Co jest trudniejsze: bycie juniorem czy seniorem?
- Ciężkie pytanie, ale ja uważam, że w obu przypadkach są wysokie wymagania. Trudne jest to przejście z wieku juniora na seniora, bo nagle nie masz już zawodów typu MDMP i innych takich lżejszych. To może być takie trudniejsze, bo tu już każde zawody są na wysokim poziomie. Najważniejsze jest to, żeby cały czas zachować tą swoją młodość, żeby siadając na motocykl wiedzieć co daje frajdę, żeby też z biegiem czasu nie zacząć słuchać tych wszystkich ludzi dookoła, którzy może chcą dobrze, ale nie wiedzą jak do ciebie dotrzeć i jak to przekazać. Ważne żeby czuć tę chęć i przyjemność z jazdy. Wyniki wtedy same przyjdą.

Żużel to bardziej siła czy technika?
- To wszystko trzeba odpowiednio zbilansować. Na pewno z siłą nie można przesadzić, jednak moim zdaniem w tym wszystkim najważniejsza jest kondycja. Jeśli są duże braki siłowe to jest problem, bo ciężko nadrobić to w krótkim czasie. Z kondycją jest trochę łatwiej, bo bieganie czy jazda na rowerze szybciej przynosi rezultaty. Tak na prawdę to ciężko tak jednoznacznie powiedzieć co jest najlepsze, najważniejsze, bo każdy ma inny organizm. Trzeba sobie tak układać trening, żeby doskonalić te wszystkie elementy, bo tylko tak jesteśmy się w stanie do sezonu dobrze przygotować. Trzeba robić zarówno treningi długie i mniej męczące, ale także te krótkie, a bardziej intensywne, wtedy organizm przyzwyczaja się do każdego rodzaju wysiłku.

Jeśli chodzi o młodzież to jak oni mogą szybko poprawić swoją technikę? Czego im najbardziej brakuje?
- Technikę to w zasadzie tylko jazdą na torze, a młodym zawodnikom bardzo często brakuje siły. Widać do szczególnie pod koniec biegu, ale to też bierze się tak naprawdę z braków technicznych. Jazda zamiast dawać im radość to ich męczy. Wiadomo, że jak człowiek źle wykonuje jakąś czynność, to szybciej się meczy, ale z biegiem czasu technika idzie w górę i to wszystko się normuje.

Masz tutaj w warsztacie imponującą galerię pucharów. Czy jest takie trofeum, do którego wracasz ze szczególnym sentymentem?
- Raczej nie. Kiedyś Robert Korzeniowski powiedział, że najlepiej jest chować to wszystko i biec po następne. Ja uważam podobnie. Te puchary zostały tutaj dlatego, że nie chciałem ich zabierać do domu, bo tam chowam je na strych. Czasami przyjeżdżają do nas ludzie, którzy nas nie znają i od razu ciekawią się skąd te puchary. Wtedy mówimy, że to wszystko związane z żużlem. Najczęściej pada odpowiedź w stylu: „A, pewnie, w Tarnowie to wiadomo, że żużel”.

Unia Tarnów. Jeździsz tu od początku swojej kariery z krótką przerwą na Leszno. Czy czujesz sentyment do tego klubu ze względu na to, że jest to Twój klub macierzysty, tu się wychowałeś, czy traktujesz go tylko jako pracodawcę?
- Oczywiście, że czuję sentyment. Dostawałem ciekawe oferty już dużo wcześniej. Tak naprawdę to za czasów młodzieżowca już mogłem stąd uciec, ale zawsze zostawałem i nie narzekałem. Nadszedł ten jeden moment, gdzie po prostu potrzebowałem odejść do Leszna i zmienić klimat. Po prostu zaczynałem się już źle czuć. Człowiek czasami potrzebuje takiego rozpoznania, zmiany otoczenia, żeby zobaczyć jak to jest. Ja właśnie dokładnie tego potrzebowałem. Czas spędzony w Lesznie uważam za udany. Myślę, że wszystkim wyszło to na dobre, zarówno Unii Tarnów, Unii Leszno jak i mi. Teraz jestem skłonny zostać tu już do końca swojej kariery. Czas jednak pokaże jak to będzie. Ja staram się jeszcze wciąż podnosić swoje umiejętności i potrzebuję startować wśród najlepszych. Dlatego gdyby nie daj Boże coś się stało, że Unia spadłaby do niższych lig, to być może musiałbym znów zmienić klub.

Jesteś osobą bardzo rozpoznawalną, znaną. Na pewno miewasz sytuacje, że ludzie zaczepiają Cię na mieście, w sklepie, w restauracji. Dobrze czujesz się w takiej roli czy na co dzień bywa to raczej uciążliwe?
- Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem jeśli powiem, że ja w tym wszystkim lubię jazdę. Ta popularność nie jest tym do czego dążę, za czym gonię. Ja lubię jazdę, motocykle, treningi i ogólnie pojętą motoryzację. Przyznam szczerze, że nie do końca czuję się dobrze w tych sytuacjach, kiedy się o mnie mówi, pisze, kiedy ktoś mnie gdzieś tam zaczepia. Nic na to jednak nie poradzę. Często jak ktoś mnie zaczepia to po prostu odpowiadam szybko i zwięźle i nawet się nie zatrzymuję. Mam dużo obowiązków i najzwyczajniej w świecie tego czasu też brakuje. Mam nadzieję, że ludzie rozumieją, że nie mogę się po prostu co parę metrów zatrzymywać i z każdym rozmawiać. Ja też jestem takim typem człowieka, że lubię jeździć, a nie lubię o tym ciągle gadać. Od tego mam różne wywiady i takie sytuacje, gdzie z pewnymi osobami trzeba coś przeanalizować, natomiast lubię też uciekać od żużla, żeby po prostu nie zwariować.

Kapitan drużyny. Miałeś już okazję sprawdzić się w tej roli. Dobrze czujesz się jako przywódca czy wolałbyś, aby robił to ktoś inny?
- Ja uważam, że tym kapitanem powinien być zawodnik nieco starszy, z pewnym bagażem doświadczeń, a przede wszystkim charyzmatyczny, który potrafi w tych złych momentach zmobilizować kolegów. Najlepiej, żeby był on dodatkowo jakoś bardziej związany z danym klubem.

Czy to nie opis Janusza Kołodzieja?
- W pewnym sensie tak, dlatego ja od tej roli nie uciekam. Jeśli tak zostało postanowione, tego chce drużyna, to ja przyjmuję to ze spokojem. Wiadomo, że wiąże się to z troszkę większymi obowiązkami, ale cieszę się, że doczekałem czasów, gdzie ja mogę być tym kapitanem i jestem z tego dumny.

Drużynowe sukcesy Unii Tarnów można podzielić na takie trzy etapy. Lata 2004-2005, kiedy do drużyny dołączyli bracia Gollobowie i Tony Rickardsson, później sezon 2012, kiedy Unia pod wodzą Marka Cieślaka powróciła na tron i ostatni sezon 2014, gdzie co prawda nie było złota, ale wszystkie trybiki działały bez zarzutów. Ty jako jedyny zawodnik byłeś częścią każdej z tych drużyn. Która z tych ekip była Twoim zdaniem najlepsza?
- Bardzo ciężko wyróżnić którykolwiek sezon, bo one wszystkie były bardzo fajne. Tak naprawdę to najwięcej radości daje ta droga, to dążenie do celu. Żaden z tych sezonów nie był łatwy. To nie było tak, że nam coś samo przyszło. To wszystko było efektem ciężkiej pracy. W każdej z tych drużyn były także słabości, jakieś niepowodzenia, ale były też triumfy. Ten ostatni sezon był bardzo ciekawy i bardzo fajny, ponieważ atmosfera była znakomita, ale czasami jest taka chęć, żeby cofnąć się do tych wcześniejszych lat. Nawet te lata gorsze, bez dużych sukcesów ja osobiście wspominam bardzo dobrze.

Przed 2004 rokiem w Tarnowie były lata zdecydowanie biedniejsze. Od lat nie było tego żużla na najwyższym poziomie. Trzon drużyny stanowili wychowankowie. Ty i Marcin Rempała jako juniorzy, Grzegorz Rempała, Robert Wardzała i Stanisław Burza jako seniorzy. Nagle do drużyny dołączyły gwiazdy światowego formatu w postaci braci Gollobów i Tonego Rickardssona. Czy dotarcie się tej drużyny i wzajemne zrozumienie nastąpiło szybko, czy było widać tą różnicę, że oni przyszli jakby z tego lepszego świata?
- Ja powiem tak, że wtedy jak do Unii przyszli bracia Gollobowie i Tony Rickardsson to mogłem powiedzieć, że marzenia się spełniają. Tuż po tym jak zdałem licencję w wieku 16 lat Unia była biednym klubem. Na wszystko brakowało, przyszłość tak naprawdę była nieznana. Człowiek cieszył się tylko tym, że jeździ, ale przez to spojrzenie było takie bardzo krótkodystansowe. Pewnego dnia, po którymś meczu byłem jeszcze na stadionie i tak sobie pomyślałem, że moim marzeniem byłoby, żeby Unia się podniosła i stała się na tyle dobrym klubem, że zawitają tu najlepsi zawodnicy na świecie. Wtedy właśnie przez myśl przeszły mi dwa nazwiska: Tomasz Gollob i Tony Rickardsson. Człowiek czasami nie wierzy w te marzenia, ale miałem w głowie właśnie te nazwiska i też sobie pomyślałem, że może nawet jak nie tutaj, to ja będę na tyle dobry, że się gdzieś z nimi spotkam, bo można jechać w Anglii, w Szwecji. Od tego czasu minęło 4 albo 5 lat i marzenie się ziściło. Początkowo wręcz nie mogłem w to uwierzyć. To były bardzo dobre lata. Nie każdy był od razu otwarty na jakąś wielką pomoc, na wielkie dyskusje, ale jednak kiedy ta pomoc była potrzebna, to zawsze można było znaleźć taki moment, żeby gdzieś tam nie przeszkadzać, podejść, poradzić się np. że razem trenujemy, chciałbym przetestować takie rozwiązanie, co ty o tym sądzisz. Oni zawsze pomogli, można się było dowiedzieć dużo cennych rzeczy. Ale nie zawsze trzeba dużo mówić. Mając takich zawodników obok siebie wystarczy na nich patrzeć: co robią, jak to robią, jak się zachowują i samemu wyciągać wnioski. To bardzo dużo daje. Ludzie czasami myślą, że cały czas trzeba dyskutować, rozmawiać, a tymczasem nie – często wystarczy dobrze patrzeć – to wystarcza.

Myślisz, że obecność takich zawodników w okresie kiedy byłeś juniorem pomogła Ci rozwinąć swoją karierę w odpowiednim kierunku?
- Jak najbardziej tak. Gdybym miał zaczynać karierę od nowa, to lepiej bym sobie tego nie mógł wymarzyć. Zaczynałem od drugiej ligi i tak naprawdę nie ma lepszej drogi. Nie można zaczynać od razu od najwyższej ligi, bo wtedy zawodnik ma mało jazdy. Potem jak moje umiejętności rosły to i drużyna trafiała do lepszych rozgrywek, więc ten poziom rósł odpowiednio. No i potem najlepsi zawodnicy. Mogę powiedzieć: życie jak w Madrycie (śmiech).

Żużel to generalnie sport indywidualny, ale czasami trzeba pojechać też drużynowo. Umiejętna jazda parą może stworzyć sporą przewagę. Czy są tacy zawodnicy, z którymi Tobie szczególnie dobrze jeździ się parą?
- Są tacy zawodnicy, którzy, że tak powiem, są bardzo kumaci w tej jeździe parą. Ja mogę tutaj wyróżnić Grega Hancocka. On świetnie umie rozpoznać to, kiedy trzeba uciekać swoim tempem, a kiedy można poczekać. To jest bardzo ważne. Jak dobrze wystartujemy to z nim w parze zawsze wszystko będzie idealnie dograne. Tomasz Gollob jest kolejną osobą, która od zawsze świetnie jeździła parą. Nie zawsze jednak da się tak jechać, bo można na tym podwójnie stracić. Jak zawodnik nie do końca czuje motocykl czy tor, na którym w tym momencie jedzie, to powinien po prostu jechać do przodu. Potem są oczywiście dywagacje, a dlaczego nie poczekał, a dlaczego pojechał tak, a nie inaczej, ale nie zawsze można jechać parowo. Są taż zawodnicy, z którymi kompletnie nie da się jeździć parą. Oni albo tej jazdy nie rozumieją, albo wręcz przeszkadzają. Nie chcę podawać nazwisk, ale ludzie, którzy śledzą żużel na co dzień, doskonale wiedzą jacy to zawodnicy.

Czy taką jazdę parową można sobie wytrenować podczas treningu, albo dogadać przed biegiem?
- Generalnie można sobie coś tam przed biegiem ustalić, ale często bywa tak, że jeśli tworzy się dokładne scenariusze, to to nie wychodzi. Z kolei kiedy trafią się zawodnicy, którzy mają pojęcie o takiej jeździe, to nic nie muszą mówić, a na torze wygląda jakby to trenowali latami.

Na początku swojej kariery startowałeś w lidze angielskiej, cały czas startujesz w lidze Szwedzkiej. Spróbuj tak krótko porównać jazdę za granicą w odniesieniu do tego, co mamy w Polsce.
- Ostatnio tą moją ligą zagraniczną jest liga szwedzka. Na pewno jest tam dużo spokojniej. Presja jest mniejsza, ale tylko troszeczkę. Kibice tak bardzo nie naciskają, ale działacze zawsze chcą tego dobrego wyniku. Ja ogólnie lubię Skandynawię. Często robimy tak, że jedziemy tam dzień wcześniej, żeby sobie odpocząć, przespać się tam na miejscu, pooddychać tamtejszym powietrzem. Chodzi też o to, żeby mieć więcej jazdy, zmierzyć się z innymi torami. Nasze kraje sporo się różnią. Tu w Polsce jesteśmy jak mrówki w mrowisku, wszyscy zabiegani. Tam jest luz, spokój, można odpocząć, ale po zawodach od razu trzeba wracać do Polski.

Co prawda żużel to niemal całe Twoje życie, ale podejrzewam, że jest coś czego w żużlu nie lubisz…
- Jest taki moment i każdy zawodnik to miał. To przyjdzie jak nie w tym roku, to w następnym, jak nie za dwa lata, to za trzy. To jest taka niemoc, że co by nie robić, to nic nie wychodzi. To jest taki dołek, zawodnik nie jedzie, sprzęt zawodzi, do tego dochodzi publiczność, która zaczyna narzekać, bo jest przyzwyczajona do lepszego wyniku. To oczywiście nie pomaga, bo wtedy każdy zawodnik sam z siebie myśli, co jest nie tak, co robi źle. Wtedy wszystko jest na nie, wszystko przeszkadza. Jedyną receptą jest, żeby po prostu pracować dwa razy więcej. Widzisz to tylko Ty i mechanicy, nikt inny. Trzeba rozebrać motocykl na części, ale to samo trzeba zrobić z własną głową, pozbierać myśli, przeanalizować wszystko jeszcze raz. Wtedy można się odbić od dna i powrócić do poprzednich wyników, a nawet je poprawić. To są takie momenty, których ja nie lubię i inni zawodnicy też nie lubią, ale kiedy się wyjdzie z takiego dołka, to wtedy radość jest podwójna. Ludzie nagle zaczynają klaskać, a kiedy było źle, to było zupełnie odwrotnie, nikt suchej nitki nie zostawiał. Trzeba umieć się w tym znaleźć, nie dołować się, patrzeć nawet tylko kilka metrów do przodu, co w danej chwili mogę poprawić. To jest właśnie taka rzecz, której ja nie lubię.

Czy czytasz na swój temat np. fora internetowe, komentarze?
- Dawniej czytałem. To mnie jakby bardziej nakręcało, kiedy ktoś tam o mnie coś złego napisał, to chciałem pokazać, że nie miał racji. Teraz moje podejście zupełnie się zmieniło, ponieważ wiem, że nie jeżdżę po to, żeby komuś coś tam udowadniać. Jeżdżę dla siebie, dla własnej satysfakcji oraz żeby odczuwać z tego radość. Od dłuższego czasu nie czytam już takich rzeczy, bo ludzie, którzy wypowiadają się na pewne tematy nie mają o tym bladego pojęcia. Uważam, że jeśli nawet jakaś mądra osoba próbuje się tam wypowiadać, to jest zejście poniżej jakiegoś poziomu, bo to są miejsca, gdzie nikomu nie można nic wytłumaczyć. To nie jest tylko problem for żużlowych. Można wejść na jakiekolwiek inne, np. z innych dyscyplin sportowych. Po prostu w Polsce jest taki trend, żeby tylko narzekać, wytykać. Nawet jak ktoś coś osiągnie, to zaraz będzie się o nim mówiło, że jest np. zarozumiały, że jest cwaniakiem, a nie o tym, co dana osoba osiągnęła. Być może musiała przez chwilę taka być, ale jednak najczęściej są to po prostu kłamstwa. Nie ma się tym co przejmować, bo widać ewidentnie, że ludzie mają z tym problem, ale najlepiej jest wytykać komuś, nie sobie. Takie jest moje spojrzenie na to, uważam, że przynajmniej w Polsce to powinno być w ogóle zakazane, bo my się przez to staczamy, nie pokazujemy nic mądrego.

Z pewnością można i w takich miejscach trafić na osoby, które prezentują wysoki poziom wypowiedzi, więc jak już krytykują, to robią to z głową. Nie brakuje jednak też komentarzy wchodzących nawet w sferę życia prywatnego zawodnika…
- Tak, z tym się powinno coś zrobić. Zawodnik jest osobą publiczną, znaną. Każdy wie, kim on jest. Natomiast ludzie piszący takie komentarze są ukryci, anonimowi. Zdarza się tak, że takie osoby totalnie kłamią, obrażają i ciężko jest z tym walczyć. Potem okazuje się, że oni w swoim życiu robią jeszcze gorzej. Tak jak mówiłem, my się staczamy. Niektórzy może sobie z tego nie zdają sprawy, ale jakiś młody zawodnik poczyta coś na swój temat, a potem może nawet dojść do tragedii, bo jego psychika nie wytrzyma.

Teraz chciałbym trochę odejść od żużla. W tym roku po raz kolejny wziąłeś udział w akcji Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Poprzez zaprezentowanie swoich umiejętności rajdowych przyczyniłeś się do powiększenia zebranej kwoty. Sporo osób dyskredytuje tą inicjatywę. Jakie jest twoje spojrzenie na akcję Jerzego Owsiaka?
- Na początku chciałbym zaznaczyć, że jeśli chodzi o rajdy, to jestem totalnym amatorem. To zainteresowanie pewnie bardziej przenosi się z żużla, z tego, że jestem tutaj znany. W zimie, kiedy nie można jeździć na motorze, staram się zastępować to jazdą samochodem. Te przejazdy mają być bezpieczne, ale staram się dać też taki mały zastrzyk adrenaliny. Wiele osób twierdzi, że to nie trafia tam, gdzie powinno. Ja wcześniej nie zastanawiałem się nad tym dokładnie. Wiedziałem po prostu, że to jest szczytny cel, a dodatkowo mogłem pojeździć i komuś też dać radość. Natomiast o stosowności takich zbiórek człowiek przekonuje się najlepiej niestety wtedy, kiedy on lub jego bliska osoba musi z pomocy tego sprzętu skorzystać. Rok temu nasze dziecko urodziło się za wcześnie. I cały ten sprzęt w szpitalu, który pomagał przeżyć tym wcześniakom pochodził właśnie z akcji WOŚP. Wszędzie były kolorowe naklejki i po prostu mam świadomość, że gdyby nie to, to nasze dziecko mogłoby nie przeżyć tego wczesnego porodu. Było sporo dramaturgii, jak to w takich sytuacjach i potem tak sobie pomyślałem, że przez kilka sezonów ja starałem się pomóc i nagle sam z tej pomocy musiałem skorzystać. To bardzo działa na wyobraźnię.

Rajdy to obecnie twoje hobby, pasja. Czy wiążesz z tym sportem jakąś dalszą przyszłość?
- Ja jeszcze przed żużlem najbardziej byłem zafascynowany właśnie rajdami. Byłem wtedy jednak małym dzieckiem, więc tylko to oglądałem i bardzo mi się podobało. Potem trafiłem jednak na żużel i jestem naprawdę bardzo szczęśliwy, że tak to się potoczyło. Natomiast teraz powróciły te wspomnienia z dzieciństwa, dlatego staram się brać udział w różnych imprezach. To też pomaga, bo trzeba mieć oswojenie z tą prędkością, trzeba umieć szybko zareagować, wiedzieć kiedy jaki manewr wykonać. Jest to jednak całkowicie odrębny sport. Jadąc na motocyklu można słuchać najwyżej swoich myśli jeśli jest na to czas, natomiast w samochodzie trzeba słuchać pilota i bardzo zwracać uwagę na rodzaj nawierzchni, bo ona się potrafi czasami zmieniać z metra na metr. To jest też motoryzacja. Podobnie jak w żużlu tak i tutaj lubię coś podłubać, poustawiać, przetestować. Jedynym minusem rajdów jest to, że trzeba bardzo uważać żeby nie przesadzać z kosztami, bo jest to bardzo drogi sport.

Bardziej kosztowny niż żużel?
- Dużo bardziej. Wiele osób mówi, że żużel jest drogi i oczywiście jest to prawda, ale w rajdach jestem amatorem i naprawdę trzeba patrzyć jak się jeździ, czym się jeździ i uważać, żeby po kilku przejazdach nie zabrakło pieniążków. Podczas upadku na motocyklu większe jest ryzyko, że nam się coś stanie niż sprzętowi, a nawet jak sprzęt ulegnie awarii, to stosunkowo szybko można go naprawić. W rajdach jest odwrotnie. Kierowca jest bardziej bezpieczny, natomiast samochód można zniszczyć całkowicie i już jest po sprzęcie. To jest trochę smutne i ciężko mi się do tego przyzwyczaić. Na szczęście żadnego auta jeszcze nie rozwaliłem, ale cały czas na to bardzo uważam. Jest jednak takie uczucie, że jak popełni się błąd, to będzie to bardzo boleć.

Jakimi samochodami obecnie dysponujesz?
- Ja jeżdżę różnymi samochodami. Również z tego względu, żeby sobie urozmaicać, żeby nie było ciągle tak samo. Dawniej jeździłem Subaru Imprezą z 1998 roku. W ostatnim czasie startowałem nowym Subaru N14. Niedawno dołożyłem także BMW, specjalnie przerobione pod rajdy, gdzie w większości te konieczne przeróbki wykonaliśmy sami. To jest model BMW E36. A ostatnio wystartowałem samochodem pożyczonym od kolegi Mitsubishi Lancer evo 5.

Czy gdzieś tam w dalszej przyszłości, na szycie jakichś marzeń znajduje się start w Rajdzie Dakar?
- Dakar… jeśli już, to byłby to jakiś plan długodystansowy, nie wiem, np. za 10 lat, ale póki co taki pomysł mi w ogóle do głowy nie przychodzi. Ale kiedyś… jeśli by się znalazły na to pieniądze, to pewnie bym się nad tym zastanowił. To bardzo droga impreza, trzeba byłoby też wybrać czym pojechać. Najbezpieczniej byłoby na pewno jakimś samochodem z napędem na 4 koła, ale wiadomo tam jeździ wszystko, ciężarówki, motocykle, quady. To jest bardzo wymagający wyścig, a trzeba też z niego wrócić. Wiem, że tam jest bardzo trudno z nawigacją. Trzeba mieć niesamowite rozeznanie w terenie. Na razie się po prostu nad tym nie zastanawiam, w głowie mam póki co karierę żużlowca, myślę nad szkoleniem młodzieży.

Wspominałeś, że jest to niebezpieczny rajd. Rzeczywiście co rok giną kierowcy, piloci. Czy to jest jeszcze bardziej niebezpieczny sport niż żużel?
- Na pewno bardziej męczący. Tam jedzie się dzień w dzień, przerwy są bardzo krótkie, panują ciężkie warunki atmosferyczne, wysokie temperatury, wilgotność. W tym roku miałem chwilkę czasu i troszkę śledziłem przebieg. Obserwowałem Carlosa Sainza, dwukrotnego Mistrza Świata, zawodnika bardzo, bardzo dobrego. W tym roku jechał samochodem Peugeot 2008 DKR z napędem na dwa koła. Miał z tym autem olbrzymie kłopoty. Z jednego etapu wrócił bardzo późno. Gdyby wrócił normalnie to miałby czas na sen, na przygotowanie sprzętu do kolejnego etapu. Rano musieli ruszyć znów w trasę i pamiętam, że jego oczy wyglądały tak, że były tylko otwarte, nic więcej. Na trasie w tumanach kurzu wyprzedzał zawodnika jadącego na quadzie, nie zauważył głazu, wielokrotnie dachowali i rajd się dla nich skończył. Na pewno jest to męczące i niebezpieczne. Czy bardziej niebezpieczne od żużla, to nie wiem. Zależy na pewno czym się startuje. Zawodnicy, nawet nasi z Polski różnie kończą. Michał Hernik jadący na motocyklu teraz zginął, Krzysztof Hołowczyc kiedyś uszkodził kręgosłup, Adamowi Małyszowi spłonął samochód. Ja z tego niebezpieczeństwa w żużlu już sobie czasem nie zdaję sprawy, jestem do tego przyzwyczajony. Czasem mówię, że w ogóle nie jest niebezpieczny, wtedy ludzie często mówią: „co on mówi? Jak to nie jest niebezpieczny?”

Swego czasu, nie wiem czy to dobre określenie, „bawiłeś się” takimi zdalnie sterowanymi modelami samochodów. Czy dalej bierzesz udział w takich jazdach?
- Tak jest. Modele są super sprawą do nauki. Trzeba mieć bardzo dobry refleks, ponieważ one bardzo szybko jeżdżą. Taki jeden z najszybszych modeli osiąga 100 km/h w 1,5 sekundy. Aby poruszać takim maleństwem, z taką szybkością i z dużej odległości, to trzeba mieć ogromne wyczucie. To wygląda jak zabawka, a tam jest bardzo dużo możliwości ustawień, nawet więcej jak na żużlu. Zbudowane są z karbonu, albo z bardzo twardego aluminium lotniczego. Serdecznie polecam, bo jest to już taka zabawa bardzo bezpieczna. Jedyne czego mi brakuje, to nie ma tej adrenaliny, bo to nie ja jadę tylko model. Jak tylko mam możliwość, to raz czy dwa razy w roku startuję w jakichś zawodach. W tym roku mi się nie udało i w poprzednim też. Miałem już nawet zapłacone zawody, ale zmieniono termin. Jednak jak tylko czas pozwala, to jest to dla mnie taka bezpieczna odskocznia.

Jest to kosztowna zabawa?
- Tak, jest kosztowna, ale na pewno nie w takim stopniu jak rajdy czy żużel. Dużo kosztów jest właściwie tylko na początku, ponieważ musimy kupić sobie wiele różnych urządzeń np. radio, którym będziemy sterować model, różnego rodzaju startery, żeby to odpalić, później w zależności od tego czym jeździmy, to mogą dojść koszty benzyny jeśli zdecydujemy się na silnik spalinowy, ale benzyna wystarcza na długi okres, ponadto opony, no i model sam w sobie jest dość drogi. Natomiast później, jak już wszystko mamy, to jakieś części wymienne to już nie są duże koszty. Tak szacując to jeśli ktoś chciałby zacząć od niezłego sprzętu to około 7 do 10 tysięcy złotych musi mieć przygotowane.

A co jeszcze z innych sportów. Widzę tu w warsztacie quady, więc podejrzewam, że na takim sprzęcie też lubisz sobie pojeździć…
- Ja generalnie lubię sobie to wszystko urozmaicać. Quady jak najbardziej. W domu mam nawet taki symulator. Jeśli chcę sobie koniecznie pojeździć, a np. pogoda jest fatalna to mogę sobie potrenować. Też jest to bardzo fajna sprawa, bo robi się to bez wychodzenia z domu, a jest to bardzo realistyczne odwzorowanie jazdy. Tor motocrossowy mam bardzo blisko. Wystarczy tylko zapakować quada czy crossówkę i można trenować. To jest to co ja bardzo lubię, bo jest prędkość, są skoki, jest wolność, zieleń. W dni powszednie jest tam niewiele osób, czasem nawet nikogo nie ma, więc mam spokój, swobodę. Crossówka jest nieco podobna do motocykla żużlowego, tylko na zawieszeniu. Z kolei quad to bardziej do samochodu, tylko siedzi się jak na motocyklu. Nawet jak muszę wsiąść do traktora, żeby przygotować tor, to też mam frajdę, bo w tym momencie muszę coś zrobić wolno, a dobrze.

Jak słońce czasami bardzo przygrzewa to lubisz poszaleć też na wodzie?
- Oczywiście. Czasami jeździmy na Rożnów do znajomych, których bardzo serdecznie pozdrawiam i dziękuję, że możemy u nich gościć. Wiadomo, że w lecie ciężko jest z czasem, bo to środek sezonu, ale były takie lata, że bywałem tam częściej. Dla mnie pobyt w takim miejscu bez skutera nie jest odpoczynkiem (śmiech). To jest skuter stojący, więc to kolejna świetna forma treningu. Ktoś kto jeździł na stojącym i siedzącym to wie, że to są dwie zupełnie różne rzeczy. Można się naprawdę mocno zmęczyć, mieć kontakt z tą wodą, robić jakieś piruety, co kto lubi. Kiedyś Greg Hanocok powiedział mi, że takim skuterem można jechać ślizgiem, jak na żużlu. On jeździł w ten sposób z Johnem Cook’iem i ja też musiałem spróbować i nauczyłem się tego. To jest znowu motoryzacja, tylko przełożona na wodę.

Wychodzi na to, że Janusz Kołodziej, aby w pełni wypocząć to się musi solidnie zmęczyć?
- Tak, muszę na czymś pojeździć, wtedy czuję się spełniony.

Czy masz już teraz jakieś takie myśli, plany, co będziesz robił np. za 20 lat?
- Wiadomo, że teraz najbardziej patrzę na tą najbliższą przyszłość związaną z żużlem, ale mam oczywiście świadomość, że to nie będzie trwało całe życie. Myślę oczywiście o tym, że po zakończeniu kariery żużlowca coś będę musiał robić i z czegoś żyć. Ja mam od zawsze wyrobione takie nawyki, żeby sobie wszystko dobrze planować i być gotowym na różne ewentualności, bo np. może zdrowia zabraknąć. Na pewno będę chciał się sprawdzić jako trener, czy będę potrafił pomóc młodym adeptom wystartować czy też nie. Natomiast co dalej, to szczerze mówiąc jeszcze nie wiem. Czasami człowiek ma różne marzenia, a życie je weryfikuje. Zdrowie będzie z pewnością bardzo istotne, bo te wszystkie urazy i kontuzje zaczynają się powoli odzywać i muszę być przygotowany na to, że za parę lat trzeba będzie jakoś funkcjonować. Natomiast wiem na pewno, że ciężko będzie mi pewne rzeczy wyłączyć. Tą aktywność fizyczną, adrenalinę. W zimie czasami to odczuwam, a jeśli nie mogę na niczym pojeździć, to człowiek wręcz głupieje. Czas pokaże, póki co jestem szczęśliwy w tym co robię.

Wielu sportowców i ludzi sukcesu decyduje się wydać własne biografie. Robią to na różne sposoby, jedni opisują swoje życie sportowe, inni bardziej uciekają w prywatność, jedni dzielą się swoimi sukcesami, inni z kolei opisując własne upadki przestrzegają przed pewnymi niebezpieczeństwami. Czy jest szansa, że kiedyś, może po zakończeniu kariery, przeczytamy takie wspomnienia Janusza Kołodzieja?
- Powiem szczerze, że kilka takich biografii czytałem, bo też mnie to ciekawi. Czasami nie zdajemy sobie sprawy, że dla innych ludzi możemy być taką inspiracją. Moje osiągnięcia nie są jakieś nadzwyczajne, nigdy nie zostałem Mistrzem Świata.

Wszystko przed Tobą…
- Tak, wszystko jest oczywiście przede mną. Na pewno gdyby to marzenie się spełniło, to byłoby łatwiej myśleć o czymś takim. Na pewno gdyby każdy zawodnik opowiedział o swoim życiu, to ludzie mogliby się wiele dowiedzieć, bo nie wszystko widać na co dzień. W moim życiu też już wiele ciekawych rzeczy się wydarzyło, o których prawie nikt nie wie. Sam czasem zapominam o różnych wydarzeniach, dopiero jak mi się coś przypomni, to komuś na szybko opowiem. Nie będzie to jednak dla mnie żaden priorytet, żadna ważna sprawa, żeby komuś o własnym życiu opowiadać. Nie wiem czy kiedykolwiek będę chciał coś takiego zrobić, tym bardziej, że ja lubię pewne rzeczy zachowywać dla siebie i dla najbliższych.

Chciałbyś na zakończenie powiedzieć coś do Kibiców?
- Bardzo gorąco zapraszam wszystkich kibiców na stadion w Tarnowie. Będzie to kolejny ciekawy sezon. Jako zawodnicy już nie możemy się go doczekać. Będzie na pewno sporo walki i emocji. Szkoda byłoby to przegapić. Bardzo liczymy na wasz doping i zrobimy wszystko, żeby się wam za niego odwdzięczyć!

źródło: unia.tarnow.pl














PATRONAT MEDIALNY



fb

fbfbfb

fb




Projekt i wykonanie serwisu: Danno